Jako ojciec karmiący (przynajmniej czasami) nie mogłem nie zwrócić uwagi na tą podkoszulkę i to wydarzenie. Co prawda nie udało mi się zamienić z żadnym uczestnikiem rajdu na tą podkoszulkę (a w zamian oferowałem naprawdę ciekawe), ale zdjęcie udało mi się zrobić.
Nocowałem z żoną i synem w schronisku na Przysłopie (pełna relacja z całego wydarzenia wkrótce, tu opis z poprzednich odwiedzin w tym schronisku) i spotkaliśmy tam kilku miłych ojców wraz ze swoimi dziećmi. Przyznam, że to niesamowita inicjatywa. Sam wiem jak taka integracja pozytywnie wpływa na komunikację z dziećmi, gdyż mam dwóch synów i czasami zdarza się nam "prawdziwa męska przygoda", gdy odcinamy moją żonę od naszych wypraw.
Początkowo obawiałem się jak panowie poradzą sobie z taką zgrają dzieciaków ubranych w podkoszulki z identycznym obrazkiem, tylko nadrukowanym na żółtych podkoszulkach (ciekawe czy chodziło o to, żeby odróżnić ojców od synów?). Jednak widać było, że towarzystwo jest doskonale zgrane. Po posiłku podkoszulki dzieci wyglądały tak samo jak przed jedzeniem, a wieczorem i w nocy nie było słychać żadnych płaczów i awantur. Nie wiem jak grupa sprawowała się na szlaku, ale biorąc od uwagę, że do tego schroniska raczej nie da się dojechać prywatnym samochodem, a dojście dla dorosłego zajmuje ponad 2 godziny, należy podejrzewać, że dzieciaki nieźle chodziły po górach.
Z tego co zrozumiałem spotkani ojcowie częściej powtarzają podobne akcje. Wcześniej byli między innymi na spływie kajakowym. Przyznam, że takie ojcowskie integracje powinno się szerzej propagować, bo ciągle w Polsce widok faceta z dzieckiem w nosidełku czy właśnie w górach, samodzielnie bez matki budzą dziwne spojrzenia i skojarzenia.
A trzeba powiedzieć, że nie jest to nic nietypowego, bo sam często zajmowałem czy zajmuję się swoimi synami. A raptem kilka tygodni wcześniej pływając po Kanale Elbląskim spotkaliśmy dwóch ojców z córkami (bez ukochanych mamuś). I jak zdążyliśmy zauważyć zarówno panowie jak i ich córki były przeszczęśliwe na tych wakacjach.
Ciekawe skąd w Polsce takie dziwne podejście, że ojcowie nie potrafią się dobrze zajmować swoimi dziećmi i nie chcą tego robić?
Nocowałem z żoną i synem w schronisku na Przysłopie (pełna relacja z całego wydarzenia wkrótce, tu opis z poprzednich odwiedzin w tym schronisku) i spotkaliśmy tam kilku miłych ojców wraz ze swoimi dziećmi. Przyznam, że to niesamowita inicjatywa. Sam wiem jak taka integracja pozytywnie wpływa na komunikację z dziećmi, gdyż mam dwóch synów i czasami zdarza się nam "prawdziwa męska przygoda", gdy odcinamy moją żonę od naszych wypraw.
Początkowo obawiałem się jak panowie poradzą sobie z taką zgrają dzieciaków ubranych w podkoszulki z identycznym obrazkiem, tylko nadrukowanym na żółtych podkoszulkach (ciekawe czy chodziło o to, żeby odróżnić ojców od synów?). Jednak widać było, że towarzystwo jest doskonale zgrane. Po posiłku podkoszulki dzieci wyglądały tak samo jak przed jedzeniem, a wieczorem i w nocy nie było słychać żadnych płaczów i awantur. Nie wiem jak grupa sprawowała się na szlaku, ale biorąc od uwagę, że do tego schroniska raczej nie da się dojechać prywatnym samochodem, a dojście dla dorosłego zajmuje ponad 2 godziny, należy podejrzewać, że dzieciaki nieźle chodziły po górach.
Z tego co zrozumiałem spotkani ojcowie częściej powtarzają podobne akcje. Wcześniej byli między innymi na spływie kajakowym. Przyznam, że takie ojcowskie integracje powinno się szerzej propagować, bo ciągle w Polsce widok faceta z dzieckiem w nosidełku czy właśnie w górach, samodzielnie bez matki budzą dziwne spojrzenia i skojarzenia.
A trzeba powiedzieć, że nie jest to nic nietypowego, bo sam często zajmowałem czy zajmuję się swoimi synami. A raptem kilka tygodni wcześniej pływając po Kanale Elbląskim spotkaliśmy dwóch ojców z córkami (bez ukochanych mamuś). I jak zdążyliśmy zauważyć zarówno panowie jak i ich córki były przeszczęśliwe na tych wakacjach.
Ciekawe skąd w Polsce takie dziwne podejście, że ojcowie nie potrafią się dobrze zajmować swoimi dziećmi i nie chcą tego robić?
Po prostu odwieczna tradycja, że ojcowie albo właśnie na wojnie albo już ich nie ma.
OdpowiedzUsuńObecnie przekłada sie to na , albo walczą o byt rodziny (lepszy ), albo padli - chwilowo lub całkowicie :(< .
Jak widać czasami należy tworzyć nową tradycję.
Tradycja rewelacyjna, choć w drodze między Stożkiem a Kubalonką widzieliśmy tatę z dzieckiem, przy czym synek miał tak pod pięćdziesiątkę a tatuś zdrowo po siedemdziesiątce. Tyle że bez podkoszulek byli. A ojcowie ... niech nie padają
OdpowiedzUsuń