Zgodnie z wieloletnią tradycją 14 października albo 11 listopada (a czasami oba terminy) jeśli wydłużają weekend wykorzystujemy na wyprawę w góry. W tym roku październik nam uciekł, ale listopadowego nie odpuściliśmy. Decyzja o wyjeździe zapadła dość późno, więc poszukiwania miejscówki były trochę nerwowe. I tak niemal zupełnie przypadkiem trafiłem na kwatery prywatne w Wierchomli ... tuż przy początku szlaku. Idealne miejsce na dwie wyprawy trwające od wczesnego śniadania do zmierzchu. Pierwszy dzień miał być tylko delikatną rozgrzewką . W związku z tym półgodzinny kawałek szlaku prowadzący asfaltem przejechaliśmy samochodem, żeby nie umrzeć zanim ruszymy. Warto było! Dzięki temu w powrotnej drodze zdążyliśmy akurat równo ze zmierzchem ... a nie godzinę później. Pierwszy odcinek od Chaty nad Stawem do Bacówki nad Wierchomlą jest dla nóg godny trasy po asfalcie. Albo stromizna taka, że można umrzeć, a jak płasko to przez bagno. Jako że było dość wilgotno już po dojściu do Bacówki
Z każdej, nawet najmniejszej, wyprawy zamiast niepotrzebnego gadżetu staram się przywieźć podkoszulkę. Postanowiłem uchronić je od zapomnienia.