Drugi dzień wyjścia w góry rozpoczęty w Kolibie na Łapsowej miał być obfity w miejsca, które lubię. Stare Wierchy od dawna się do tych miejsc zaliczały.
I na szczęście nic się w tym obszarze nie zmieniło. Nieduże stare schronisko pięknie unowocześnione. Dla mnie jedno z pierwszych w którym nie było problemów z ciepłą wodą, a jedzenie było ciekawe. Niezły klimat powoduje, że próba zamówienia pokoju na nocleg musi się odbywać ze sporym wyprzedzeniem. Tak było i tym razem, pierwszy wolny nocleg był chyba we wrześniu przy próbie załatwienia go w lipcu.Ze względu na napięty plan sprawdziliśmy tylko (na wszelki wypadek) menu i poszliśmy na Maciejową. Kiedyś bardzo lubiłem tą bacówkę. Dawno tam nie byłem i bardzo chciałem dojść. Niestety jak bardzo byłem napalony na to miejsce tak bardzo się zawiodłem. Z ciekawego jedzenia nic nie pozostało, trudno o klimat gdy samo schronisko jest zamknięte dla przypadkowych turystów a posiłki wydawane są przez małe okienko. Zjedliśmy zupełnie przyzwoite racuchy, ale bez żalu wróciliśmy na Stare Wierchy.
A tu wspaniała grzybowa i niby prosty filet z kurczaka, ale jaki w smaku! I podkoszulka w zupełnie akceptowalnej cenie. Odpoczywaliśmy sobie i z zaciekawieniem obserwowaliśmy chmury, które delikatnie ale jednak kłębiły się coraz bardziej.
I nagle, podobnie jak kilka innych grupek poczuliśmy, że te niewinne chmury stają się coraz cięższe i ciemniejsze. I decyzja była niemal natychmiastowa. Koniec leżakowania, ruszamy na Turbacz. Potem okazało się, że spóźniliśmy się z decyzją kilka, kilkanaście minut ... ale o tym napiszę przy kolejnej podkoszulce.
CZEKAM NA OPOWIEŚĆ CO SIĘ WYDARZYŁO DALEJ
OdpowiedzUsuń