Żona twierdzi, że znów ją chciałem zamordować. A trasa miała raptem 26 km, 1300 metrów podejść i 1250m zejść oraz 40 punktów GOT (które nic mi nie mówią). Po śniadaniu wyszliśmy ze schroniska na Przegibku i ruszyliśmy w kierunku Bacówki na Krawcow Wierch.
Początkowo szło się nam rewelacyjnie. Bacówkę na Rycerzowej (niestety nie wchodziłem i nie wiem czy mają swoje podkoszulki), przełęcz Przysłop (ile tych Przysłopów jest?) i Talapkov "zrobiliśmy" w czasie krótszym niż wynikało to z map i drogowskazów. Przy czym nie za bardzo wiemy jak, bo pierwsze kilkaset metrów za Przyslopem w kierunku na Talapkov jest podejście stromizną niemal 60 stopniową po glinie usianej kamieniami. Przyznam, że nie wiem jak można tamtędy zejść w ogóle, a jak zejść w czasie ulewnego deszczu - nie pytajcie.
Potem niestety było gorzej. Wydawało się nam że lecimy galopem, niestety na przełączy pod Oszastem, gdzie odchodzi żółty szlak na stronę słowacką byliśmy spóźnienie prawie godzinę. Jednym z powodów było to, że niebieski graniczny szlak nie jest tak mocno uczęszczany jak inne szlaki i w wielu miejscach wymagał obchodzenia powalonych drzew. Na wspomnianej przełęczy mieliśmy zrobić sobie obiadową przerwę. Dopadła nas jednak straszna burza, zjedliśmy więc trochę suchego chleba z jakąś wędliną i jakiś mały batonik energetyczny. Ale czuliśmy, że jest źle zarówno czasowo jak i wydajnościowo. Gdy doszliśmy więc do granicy rezerwatu Oszast i zobaczyliśmy ścieżkę wydeptaną wzdłuż granicy nie mieliśmy wątpliwości że ryzykujemy pójście skrótem.
To była dobra decyzja, bo kilkaset metrów dalej spotkaliśmy parę idącą z Krawcow Wierch, która potwierdziła, że ta ścieżka jest skrótem, a w samym schronisku spotkaliśmy ludzi, grupę która się rozdzieliła i według deklaracji skrót pozwolił zaoszczędzić godzinę, a przy niezbyt dobrej kondycji (jak nasza) może i dwie godziny taplania się w błocie na bardzo stromym podejściu i zejściu. Przyznam, że ostatni raz byłem tam ponad 20 lat temu, ale pamiętam, że wejście na Oszast było ... "ciekawym" przeżyciem. Może pójdziemy innym razem.
Dalej było już prawie płasko, choć na Glinkę dotarliśmy chyba z 3 godzinnym opóźnieniem. Mimo że do bacówki na Krawcow zostało oficjalnie mniej niż godzina, to zrobiliśmy sobie niemal godzinną przerwę i zjedliśmy zaległy obiad.
I bardzo dobrze, bo w bacówce na dwadzieścia kilka miejsc było ponad 120 osób i dwie konkurencyjne imprezy: koncert i urodziny koleżanki z kuchni. Noooo ... się działo. Nie będę opisywał, było ostro włącznie z graniem na bongosach o 4 nad ranem, gdy kogoś nagle zaczął talent męczyć i regularnym seksem jakiejś zakochanej pary, która zaszyła się gdzieś na strychu w części niemieszkalnej, chyba przy zbiornikach wody i regularnie co godzinę dzieliła się swoją wielką miłością ze wszystkimi obecnymi. A obecnych było tyle, że spali nie tylko na podłodze gdzie się dało, na piętrach i w jadalni, ale nawet w łazience i ubikacji, i na schodach. Chyba dojrzałem już do tego, że kultowe schronisko powinno mieć dwuosobowe pokoje z łazienkami.
Rano śniadanie, pytanie o nieobecne podkoszulki, grzebanie w olbrzymim kartonie z napisem "Biuro rzeczy znalezionych" (i tam znaleziona podkoszulka, jeśli ktoś stracił to niech szybko biega na Krawcow póki jeszcze tam leży).
Następnego dnia Lipowska nowym ciekawym szlakiem. Gdy tylko wyszliśmy z bacówki żona się zapytała jak daleko do następnego schroniska i od razu zapowiedziała, że ona będzie jeść MIĘSO! Jak ktoś się żywi jakimiś płatkami na śniadanie, to nie dziwota że czasem nabiera potrzeby na coś konkretnego.
Na Lipowskiej zjedliśmy niezłe jedzenie, bardzo smaczne, poprawne ... ale jakieś bez polotu. I dokładnie tak samo jest z podkoszulką. Bez polotu, a może nawet ... brzydka. I kosztowała 50 zł. Jakkolwiek jestem maniakiem podkoszulkowym to ta kombinacja spowodowała, że jej nie kupiłem. Może za rok, dwa się opamiętają, trochę ją poprawią albo obniżą cenę i wtedy się zdecyduję.
Dalej zejście do Żabnicy w pobliży Hali Boraczej, na którą w tym roku nie weszliśmy i pociągiem do domu. Już myśląc o kolejnej wyprawie.
Początkowo szło się nam rewelacyjnie. Bacówkę na Rycerzowej (niestety nie wchodziłem i nie wiem czy mają swoje podkoszulki), przełęcz Przysłop (ile tych Przysłopów jest?) i Talapkov "zrobiliśmy" w czasie krótszym niż wynikało to z map i drogowskazów. Przy czym nie za bardzo wiemy jak, bo pierwsze kilkaset metrów za Przyslopem w kierunku na Talapkov jest podejście stromizną niemal 60 stopniową po glinie usianej kamieniami. Przyznam, że nie wiem jak można tamtędy zejść w ogóle, a jak zejść w czasie ulewnego deszczu - nie pytajcie.
Potem niestety było gorzej. Wydawało się nam że lecimy galopem, niestety na przełączy pod Oszastem, gdzie odchodzi żółty szlak na stronę słowacką byliśmy spóźnienie prawie godzinę. Jednym z powodów było to, że niebieski graniczny szlak nie jest tak mocno uczęszczany jak inne szlaki i w wielu miejscach wymagał obchodzenia powalonych drzew. Na wspomnianej przełęczy mieliśmy zrobić sobie obiadową przerwę. Dopadła nas jednak straszna burza, zjedliśmy więc trochę suchego chleba z jakąś wędliną i jakiś mały batonik energetyczny. Ale czuliśmy, że jest źle zarówno czasowo jak i wydajnościowo. Gdy doszliśmy więc do granicy rezerwatu Oszast i zobaczyliśmy ścieżkę wydeptaną wzdłuż granicy nie mieliśmy wątpliwości że ryzykujemy pójście skrótem.
To była dobra decyzja, bo kilkaset metrów dalej spotkaliśmy parę idącą z Krawcow Wierch, która potwierdziła, że ta ścieżka jest skrótem, a w samym schronisku spotkaliśmy ludzi, grupę która się rozdzieliła i według deklaracji skrót pozwolił zaoszczędzić godzinę, a przy niezbyt dobrej kondycji (jak nasza) może i dwie godziny taplania się w błocie na bardzo stromym podejściu i zejściu. Przyznam, że ostatni raz byłem tam ponad 20 lat temu, ale pamiętam, że wejście na Oszast było ... "ciekawym" przeżyciem. Może pójdziemy innym razem.
Dalej było już prawie płasko, choć na Glinkę dotarliśmy chyba z 3 godzinnym opóźnieniem. Mimo że do bacówki na Krawcow zostało oficjalnie mniej niż godzina, to zrobiliśmy sobie niemal godzinną przerwę i zjedliśmy zaległy obiad.
I bardzo dobrze, bo w bacówce na dwadzieścia kilka miejsc było ponad 120 osób i dwie konkurencyjne imprezy: koncert i urodziny koleżanki z kuchni. Noooo ... się działo. Nie będę opisywał, było ostro włącznie z graniem na bongosach o 4 nad ranem, gdy kogoś nagle zaczął talent męczyć i regularnym seksem jakiejś zakochanej pary, która zaszyła się gdzieś na strychu w części niemieszkalnej, chyba przy zbiornikach wody i regularnie co godzinę dzieliła się swoją wielką miłością ze wszystkimi obecnymi. A obecnych było tyle, że spali nie tylko na podłodze gdzie się dało, na piętrach i w jadalni, ale nawet w łazience i ubikacji, i na schodach. Chyba dojrzałem już do tego, że kultowe schronisko powinno mieć dwuosobowe pokoje z łazienkami.
Rano śniadanie, pytanie o nieobecne podkoszulki, grzebanie w olbrzymim kartonie z napisem "Biuro rzeczy znalezionych" (i tam znaleziona podkoszulka, jeśli ktoś stracił to niech szybko biega na Krawcow póki jeszcze tam leży).
Następnego dnia Lipowska nowym ciekawym szlakiem. Gdy tylko wyszliśmy z bacówki żona się zapytała jak daleko do następnego schroniska i od razu zapowiedziała, że ona będzie jeść MIĘSO! Jak ktoś się żywi jakimiś płatkami na śniadanie, to nie dziwota że czasem nabiera potrzeby na coś konkretnego.
Na Lipowskiej zjedliśmy niezłe jedzenie, bardzo smaczne, poprawne ... ale jakieś bez polotu. I dokładnie tak samo jest z podkoszulką. Bez polotu, a może nawet ... brzydka. I kosztowała 50 zł. Jakkolwiek jestem maniakiem podkoszulkowym to ta kombinacja spowodowała, że jej nie kupiłem. Może za rok, dwa się opamiętają, trochę ją poprawią albo obniżą cenę i wtedy się zdecyduję.
Dalej zejście do Żabnicy w pobliży Hali Boraczej, na którą w tym roku nie weszliśmy i pociągiem do domu. Już myśląc o kolejnej wyprawie.
W jednym wpisie tyle informacji. Co do podejścia na Oszast - żałuj!!! Jest boskie! A że trochę gliny masz potem wszędzie, nie tylko we włosach ... takie życie.
OdpowiedzUsuńKrawcula - odczep się. Tak powinno wyglądać KULTOWE!!!!! schronisko. I niech tak zostanie.
Lipowska - zawsze wolałem Rysiankę.
Przechodziliście z Borów Orawskich przez rzeczkę ... to się chyba Bystra nazywa? I tam nie było ciekawie?
Rzeczywiście przejście przez Bystrą było ostre. Nie wiem czy tam się nie osunęła jakaś skarpa.
UsuńOszast - żałuję, ale nie wiem czy gdziekolwiek mógłby tam wylądować helikopter GOPR'u a tak mogłoby się to dla nas skończyć :)
Co do Rysianki ... też oczywiście wolę, nie będę się sprzeczał.
A Krawcow Wierch ... chyba wydoroślałem :)