Bardzo niewiele brakowało, żeby dzisiejszy post dotyczył wspaniałych miejsc, które udało mi się odwiedzić w czasie tygodniowych wakacji. Jednak nie opowiem ani o wspaniałym jedzeniu, ani o wąwozie Masca, ani klifach Los Gigantes, ani wspaniałym Parku Narodowym w górach Anaga czy nawet o wulkanie del Teide.
Opowiem o swoich wnioskach po wspaniałym karnawale w Santa Cruz de Tenerife. Mieszkaliśmy prawie 70 km od stolicy, pojechaliśmy tam samochodem i zaparkowaliśmy w podziemnym parkingu pewnego bardzo znanego w Hiszpanii domu towarowego, którego nazwy nie wymienię, aby go nie reklamować. W parkingu znajdowała się informacja, że z okazji karnawału jest on czynny całą dobę i obsługa potwierdzała ta informację po angielsku (co było dla nas zaskoczeniem, bo mimo iż jest to turystyczny kraj bardzo mało osób mówi tam po angielsku). Nasze przekonanie potwierdziło potem wielu Hiszpanów, którzy znaleźli się dokładnie w tej samej sytuacji jak my, stąd wnioskuję, że nie była to pomyłka językowa.
Gdy wróciliśmy z karnawału okazało się, że parking jest zamknięty. Spróbowaliśmy odzyskać wcześniej nasz samochód i wtedy okazało się, że Hiszpanie z Teneryfy chyba nie dojrzeli jeszcze do tego, żeby nazywać się Europejczykami. Po pierwsze po dodzwonieniu się pod telefony lokalnej policji i Gwardii Cywilnej okazało się, że w weekend karnawałowy pod obu telefonami nie ma nikogo dyżurnego mówiącego po angielsku. Potem zdziwienie poszło dalej, bo brakiem angielskiego wykazali się operatorzy linii 112 (nie mam pewności, czy angielski nie jest tam obowiązkowy), policjanci na posterunku i policjanci patrolu specjalnie przysłanego do rozwiązania problemu.
Gdy okazało się, że sprawa potrwa dłużej część grupy poszła dalej bawić się na karnawale, a ja spróbowałem drążyć sprawę głębiej. Generalnie okazało się, że policja niewiele może (albo chce) zrobić, przy czym wśród oczekujących znaleźli się na przykład Węgrzy, którzy mieli rano samolot i prawdopodobnie przez zablokowanie ich samochodu nie zdążyli na lotnisko. Miś w najczystszej postaci: Nie oddam Waszego samochodu i co mi zrobicie? Głęboki PRL ujawnił się chwilę później, gdy mój żołądek zażyczył sobie kontaktu z ubikacją. Po kilku minutach negocjacji policjanci wpuścili mnie do wewnętrznej części posterunku i tam okazało się, że w ubikacji nie ma papieru toaletowego! Dyżurny wydzielił mi osobistą rolkę z biurka i odebrał ją po wszystkim. Żenada!
Wszystko to kazało mi spojrzeć głębiej na zachowania ludzi na wyspie. Gdybym trafił w miejsca, gdzie jestem jednym turystą mógłbym zrozumieć, że muszą dostosować się do tradycji, kultury i lokalnego języka. Jednak to wyspa, która żyje z turystów. Spodziewałbym się jakiegoś choćby delikatnego dostosowania do ich potrzeb. W tym przestrzegania własnych deklaracji. I nie chodzi tylko o opisany problem z parkingiem. Podobnie jest na przykład z otwarciem restauracji. Częstym przypadkiem jest, że inne godziny i dni otwarcia (tak, tak, restauracje często są tam zamknięte któregoś dnia tygodnia) podane są na szyldzie restauracji, inne w internecie, a restauracja jest zamknięta w jeszcze innym dniu. A co by się stało, gdyby dom wynajęty na booking.com okazał się zajęty i właściciel zaproponowałby żebyśmy przyjechali jutro?
Generalnie takich przypadków lekceważenia zdarza się tam bardzo dużo. Niestety jedyne porównanie, które mi przychodzi do głowy to Zakopane z zakopiańskimi góralami i ich podejściem: Przyjeżdżajcie, zostawiajcie dutki i wyp...dalać!
Na szczęście na świecie jest wiele pięknych miejsc, nie trzeba lecieć na Teneryfę!
Opowiem o swoich wnioskach po wspaniałym karnawale w Santa Cruz de Tenerife. Mieszkaliśmy prawie 70 km od stolicy, pojechaliśmy tam samochodem i zaparkowaliśmy w podziemnym parkingu pewnego bardzo znanego w Hiszpanii domu towarowego, którego nazwy nie wymienię, aby go nie reklamować. W parkingu znajdowała się informacja, że z okazji karnawału jest on czynny całą dobę i obsługa potwierdzała ta informację po angielsku (co było dla nas zaskoczeniem, bo mimo iż jest to turystyczny kraj bardzo mało osób mówi tam po angielsku). Nasze przekonanie potwierdziło potem wielu Hiszpanów, którzy znaleźli się dokładnie w tej samej sytuacji jak my, stąd wnioskuję, że nie była to pomyłka językowa.
Gdy wróciliśmy z karnawału okazało się, że parking jest zamknięty. Spróbowaliśmy odzyskać wcześniej nasz samochód i wtedy okazało się, że Hiszpanie z Teneryfy chyba nie dojrzeli jeszcze do tego, żeby nazywać się Europejczykami. Po pierwsze po dodzwonieniu się pod telefony lokalnej policji i Gwardii Cywilnej okazało się, że w weekend karnawałowy pod obu telefonami nie ma nikogo dyżurnego mówiącego po angielsku. Potem zdziwienie poszło dalej, bo brakiem angielskiego wykazali się operatorzy linii 112 (nie mam pewności, czy angielski nie jest tam obowiązkowy), policjanci na posterunku i policjanci patrolu specjalnie przysłanego do rozwiązania problemu.
Gdy okazało się, że sprawa potrwa dłużej część grupy poszła dalej bawić się na karnawale, a ja spróbowałem drążyć sprawę głębiej. Generalnie okazało się, że policja niewiele może (albo chce) zrobić, przy czym wśród oczekujących znaleźli się na przykład Węgrzy, którzy mieli rano samolot i prawdopodobnie przez zablokowanie ich samochodu nie zdążyli na lotnisko. Miś w najczystszej postaci: Nie oddam Waszego samochodu i co mi zrobicie? Głęboki PRL ujawnił się chwilę później, gdy mój żołądek zażyczył sobie kontaktu z ubikacją. Po kilku minutach negocjacji policjanci wpuścili mnie do wewnętrznej części posterunku i tam okazało się, że w ubikacji nie ma papieru toaletowego! Dyżurny wydzielił mi osobistą rolkę z biurka i odebrał ją po wszystkim. Żenada!
Wszystko to kazało mi spojrzeć głębiej na zachowania ludzi na wyspie. Gdybym trafił w miejsca, gdzie jestem jednym turystą mógłbym zrozumieć, że muszą dostosować się do tradycji, kultury i lokalnego języka. Jednak to wyspa, która żyje z turystów. Spodziewałbym się jakiegoś choćby delikatnego dostosowania do ich potrzeb. W tym przestrzegania własnych deklaracji. I nie chodzi tylko o opisany problem z parkingiem. Podobnie jest na przykład z otwarciem restauracji. Częstym przypadkiem jest, że inne godziny i dni otwarcia (tak, tak, restauracje często są tam zamknięte któregoś dnia tygodnia) podane są na szyldzie restauracji, inne w internecie, a restauracja jest zamknięta w jeszcze innym dniu. A co by się stało, gdyby dom wynajęty na booking.com okazał się zajęty i właściciel zaproponowałby żebyśmy przyjechali jutro?
Generalnie takich przypadków lekceważenia zdarza się tam bardzo dużo. Niestety jedyne porównanie, które mi przychodzi do głowy to Zakopane z zakopiańskimi góralami i ich podejściem: Przyjeżdżajcie, zostawiajcie dutki i wyp...dalać!
Na szczęście na świecie jest wiele pięknych miejsc, nie trzeba lecieć na Teneryfę!
Komentarze
Prześlij komentarz